W ostatnich latach prezenty bożonarodzeniowe wywołują we mnie coraz mniej emocji. W tym roku nie liczyłem na nic specjalnego, nie miałem wyrafinowanych życzeń. Wśród prezentów znalazł się jednak jeden szczególny. Gdy rozpakowałem go, sam napis "Komeda. Muzyka filmowa | Jazz" na opakowaniu sprawił, że oczy zaświeciły się i nie mogłem od niego oderwać wzroku. Jeszcze przez moment siedziałem oczarowany i zadumany nad prezentem. Chwilę potem pobiegłem czym prędzej do wieży, by zacząć odsłuchiwać to dwupłytowe wydawnictwo. Z każdym kolejnym utworem coraz bardziej odpływałem do krainy pięknych dźwięków. By i tutaj za chwilę za bardzo nie odpłynąć, może opowiem skąd wzięła się moja fascynacja Komedą i dlaczego tak czule zareagowałem właśnie na ten prezent?
Od fascynacji filmami, do fascynacji kompozytorem.
Moja pierwsza styczność z twórczością Komedy przypadła na okres, kiedy odkrywałem najlepsze filmy polskiej kinematografii lat 50-tych i 60-tych. Z obejrzanych przeze mnie mogę wymienić takie tytuły jak: "Do widzenia do jutra" , "Niewinni czarodzieje", ""Jowita" czy "Giuseppe w Warszawie". Muzykę do dwóch pierwszych skomponował właśnie Krzysztof Komeda ( co ciekawe, pojawia się w obu z nich, grając samego siebie!). Filmy niesamowite, które przyciągają do siebie nie tylko kunsztem najlepszych aktorów tamtych lat (Cybulski, Łomnicki), ale też błyskotliwymi dialogami czy scenami, które weszły do historii polskiej kinematografii. To muzyka Komedy jest jednak czynnikiem, który dopełnia magii tych dzieł. Czasem jest jedynie tłem, czasem zaś jest równie ważna, co oglądana scena ( jak choćby moment, gdy odgrywany jest tytułowy kawałek w filmie "Niewinni czarodzieje").
Po raz drugi miałem przyjemność poznać jego inne utwory, gdy znalazłem w internecie bardzo ciekawe wydawnictwo - Antologię polskiego jazzu. Jest to sześciopłytowe wydanie przedstawiające najlepsze utwory jazzowe nagrane przez polskich muzyków w latach 1950-2000. Oczywiście znalazł się tam też Komeda i kilka jego utworów: tytułowy soundtrack z filmu "Niewinni czarodzieje" , "Moja Ballada" i utwór z filmu "Rosemary Baby". Ten ostatni jest dla mnie niesamowity. Co prawda to nie Komeda gra w tym wykonaniu (wyk. Bogdan Hołownia Trio), ale to on stworzył tę muzykę i za każdym razem, szczególnie w momencie od 2:00 do 2:55 doznaję pewnego rodzaju uniesienia. To jest jeden z niewielu utworów, jakie kiedykolwiek słyszałem, który pozwala mi dosłownie odpłynąć, oderwać się od tego świata. Od utworu z filmu "Rosemary Baby" zaczyna się też płyta, którą dostałem w prezencie.
"Krzysztof Komeda. Muzyka filmowa | Jazz. " - Próba recenzji płyty.
To dwupłytowe wydawnictwo zostało wydane dzięki radiu RMF Classic. Pierwsza płyta to muzyka filmowa - utwory, które osobom, które znają Komedę, są doskonale znane, co nie oznacza, że nic nie może nas w nich zaskoczyć. Pokazuje to już drugi utwór, z muzyką z filmu "Do widzenia do jutra". Słychać w nim kapitalną interpretację utworu Jadwigi Kotnowskiej na flecie. To zaś, co ona wyczynia wraz z orkiestrą Symfoniczną Varsovia pod dyrekcją Tomasza Radziwonowicza od 5:12 do 5:20...niesamowite! Kolejnym utworem, na który chce zwrócić uwagę na tej płycie, to "Matnia", gdzie znowu Jadwiga Kotnowska świetnie przygrywa na flecie wraz z saksofonistą - Henrykiem Miśkiewiczem. Tuż po "Matni" czas na chwilę zadumy, czyli utwór "Nim wstanie dzień" z filmu "Prawo i pięść". Dopóki nie dostałem tej płyty, gdy myślałem o tej piosence, zawsze miałem w głowie wykonanie Edmunda Fettinga. Odkąd zaś usłyszałem jak zinterpretowała ją Agnieszka Wilczyńska, to jej wykonanie króluje w mojej głowie. Do jej ślicznego wykonania piosenki, do której słowa napisała Agnieszka Osiecka, na fortepianie przygrywa Andrzej Jagodziński. Tuż po zadumie pora na to, by co nieco się rozruszać, a najlepszą metodą na to jest kolejny kawałek, czyli "Bosa nova" z filmu "Ludzie spotykają się i miła muzyka rodzi się w sercach". Gdy już się trochę rozruszamy, kolejny refleksyjny utwór, czyli "Ballada", z tego samego filmu, co poprzednia piosenka. Oczywiście na płycie nie mogło zabraknąć też tytułowej piosenki z filmu "Niewinni czarodzieje".
Pierwsza płyta zawiera w sobie utwory, które przeszły, mówiąc kolokwialnie lekki lifting, zostały trochę odświeżone, zmienione. Nawet jeśli w niektórych doszło do bardzo ciekawych interpretacji i zmian, to z pewnością nie w takim stopniu, jak w piosenkach z drugiej płyty. Druga płyta to w większości utwory, dla których muzyka Komedy była tylko bazą, fundamentem, jednak dzięki fantastycznemu wokalowi Marii Sadowskiej, tworzą zupełnie nowe kawałki. Podczas gdy na pierwszej płycie utwory były spomiędzy muzyki filmowej i jazzu, drugi krążek to już zdecydowanie ten drugi rodzaj muzyki. Choć lepiej byłoby nazwać to acid jazzem - jest to gatunek muzyczny, który łączy jazz z wieloma innymi gatunkami. Świetnym wstępem do niej jest "Crazy girl" - kawałek, w którym możemy usłyszeć zarówno funkową linię basową, jak i klasyczne jazzowe momenty (2:20 - 2:38 !). "Śniadanie u Tiffany'ego" to moim zdaniem absolutny popis wokalny Marii Sadowskiej. Warto w tym miejscu nadmienić, że Maria Sadowska napisała teksty do każdej z zaśpiewanej przez siebie piosenek na tej płycie. Kolejny kawałek to "Cherry" i zapadające niczym mantra słowa "Don't go away, honey please don't go away!" śpiewane do fantastycznej linii basowej, a także bardzo przyjemnego saksofonu. Na koniec warto wspomnieć, o przedostatnim utworze na płycie, czyli "Roman II". Dwójka rzymska jest jak dla mnie jednym z największych zaskoczeń płyty. Zaczyna się bardzo niepozornie, praktycznie tak samo, jak oryginał, jednak to, co następuje potem, to istne szaleństwo. Utwór ożywia się do tego stopnia, że ciało aż samo rwie się do tańca, a człowiek zastanawia się, czy to dalej ten sam utwór? Bardzo ciekawe podejście do reinterpretacji akurat takiego utworu! :)
Powyżej przedstawiłem bardzo streszczoną historię tego, jak zaczęła się moja fascynacja Komedą, a następnie podjąłem się recenzji płyty wydanej przez RMF Classic. Mam nadzieję, że osoby, które dotąd nie słyszały o nim, choć odrobinę zachęciłem, by dowiedziały się trochę więcej o tym kompozytorze - jednym z najlepszych w dziedzinie muzyki filmowej nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Jeśli ktoś lubi słuchać muzyki filmowej, bądź też jazzu - te dwie płyty są idealne dla niego/ dla niej. Choć nie tylko. To dwupłytowe wydanie to kawał naprawdę fantastycznej muzyki, którą mógłbym polecić absolutnie każdemu. I to niezależnie od tego, jakie się ma preferencje muzyczne. Cóż mogę napisać na koniec? Dziękuję za super prezent! :)

Co to znaczy "pobiegłem do wieży"? Masz w pobliżu domu jakiś monument?
OdpowiedzUsuńRzecz jasna miałem na myśli wieżę audio, której użyłem do odsłuchania płyt ;)
UsuńCzytając pierwszą i drugą publikację miałem nadzieję na coś naprawdę zajebistego. Na coś co będę śledził na bieżąco i czytał z chęcią, ale biorąc pod uwagę ostatnie 3 wstawki... rezygnuję. Chyba nie te klimaty muzyki... A na kminy o muzyce nie chce mi się tracić czasu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
PS daj znać jak odbiegniesz od tematu muzyki ;)
Jeśli chodzi o muzykę, to każdy ma własne preferencje. To, co mi się podoba, niekoniecznie może podobac się innym, w tym Tobie, ale mimo wszystko chcę dzielić się tym z innymi. :)
UsuńTak jak już wcześniej pisałem, będę pisał o tym, co aktualnie siedzi we mnie - gdy wpadnie mi do głowy, że muszę napisać o czymś, co odbiega od muzyki, od razu dam znać ;)
Posen,
OdpowiedzUsuńo muzyce wypowiadać się nie będę, bo to nie jest terytorium kulturalne, które znałabym dobrze, a bredzić nie lubię.
Ale jeśli dajesz w poście nagłówki "Od fascynacji filmami, do fascynacji kompozytorem." i "Krzysztof Komeda. Muzyka filmowa | Jazz. " - Próba recenzji płyty.", a ostatni akapit zaczynasz od stwierdzenia: "Powyżej przedstawiłem bardzo streszczoną historię tego, jak zaczęła się moja fascynacja Komedą, a następnie podjąłem się recenzji płyty wydanej przez RMF Classic.", to zaczynam się zastanawiać, czy nie masz przypadkiem swoich czytelników za intelektualne ameby. Łopatologii stosowanej zdecydowanie nie popieram.
Nie popieram też szargania mowy naszej ojczystej. NIGDY "tą muzykę", a WYŁĄCZNIE "TĘ muzykę". Zasada jest prosta: jak "ę" to "ę".
Jeśli zaś o samą recenzję chodzi, to za mało w niej emocji, a za dużo drobiazgów, do których nie każdy czytelnik jest w stanie się odnieść. Jako nie-posiadaczka recenzowanego wydawnictwa nie mam bladego pojęcia o "jazzowych momentach" w "Crazy girl".
Nie mam swoich czytelników za intelektualne ameby. Jeśli coś powtarzam w tekście (wyrazy, wielość synonimów, wyrazów bliskoznacznych), to nie mam na celu łopatologii, lecz podkreślenie czegoś. Jednak w tym miejscu, dopiero po Twoim komentarzu zauważyłem, że to, w jaki sposób to napisałem, to istna łopatologia.
UsuńNie jesteś pierwszą osobą, która zwraca mi uwagę na łopatologię. W każdym następnym tekście będę starał się strzec przed tym i baczniej czytać notkę przed publikacją ;)
Jeśli chodzi zaś o to, na co zwróciłaś uwagę w ostatnim zdaniu komentarza - jak następnym razem będę pisał, będę starał się nie używać takich uogólnień, tylko bardziej je dookreślać, by były zrozumiałe dla wszystkich - nawet dla osób zupełnie z tematem niezwiązanych. ;)
Właśnie dlatego zwróciłam uwagę na łopatologię, bo mam wrażenie, że w twoim wypadku jest zupełnie nieświadoma i sam jej nie zauważasz, póki ci ktoś nie wytknie ;)
Usuń